Kontestacyjna natura filmów Solondza ujawnia się wyraźnie w strukturze narracyjnej jego filmów. Łatwo zauważyć, że reżyser chętnie prezentuje sytuacje i konteksty, jednak w konstrukcjach fabularnych brak fragmentów, które mogłyby pełnić funkcję morału, podsumowania czy epilogu. Tak więc, choć "czuje się", że to nie tylko bezmyślna prowokacja, trudno przy pierwszym zastanowieniu znaleźć na to argumenty. Można oczywiście zaufać samemu Solondzowi, kiedy mówi "Myślę, że to, co utrudnia jednoznaczną interpretację moich filmów, to że lubię, by niektóre kwestie pozostały niedopowiedziane - nie podaję odpowiedzi na tacy. Ludziom trudno jest to odgadnąć, ale pod tym wszystkim kryje się moralny fundament"11. Można też odnotować, że ta pokawałkowana, poszarpana konstrukcja przypomina rzeczywistość, którą odzwierciedla. Przywodzi na myśl nie tylko społeczeństwo i rodzinę - ich coraz bardziej dziurawe struktury, powoli rozluźniające się więzy - ale też operę mydlaną z jej niezbywalnym brakiem narracyjnego zamknięcia i sinusoidalną narracją. Opera mydlana to flagowy produkt amerykańskiej kultury telewizyjnej i struktura niezwykle brzemienna w znaczenia dla amerykańskiego społeczeństwa; to zarówno źródło postępującej dezintegracji społeczeństwa jak i zwierciadło, w którym się ono przegląda. Dlaczego "telewizyjność" Solondzowskiego dorobku miałaby dowodzić krytycznego potencjalu? Można przyjąć, że serializacja (rozumiana jako rozpad na wiele cząstek i utrata spójności, prowadząca do pauperyzacji wartości), stosowana w jego filmach, mająca stricte telewizyjne źródło, to jedna z pierwotnych przyczyn postępującego rozkładu amerykańskiej rodziny. "Kawałkuje" ona leżące u podstaw społecznego porządku doświadczenie, tradycję, zasady. Twórczość Solondza świadomie mówi o serializacji rzeczywistości poprzez wykorzystanie jej samej jako zabiegu formalnego; jego epizodyczne, wielowątkowe filmy są wyrafinowaną reakcją na chaos, w jakim pogrąża się świat.
Na specjalną uwagę zasługuje także tematyka, którą porusza w swoich filmach Amerykanin. Wszystkie one są pewnego rodzaju portretami rodziny, relacji i zależności międzyludzkich. W Ameryce nie ma chyba nic bardziej świętego, niż rodzina. Nazywana podstawową komórką społeczną, fundamentem, ostoją tradycyjnych wartości; soczewką, na której w mikroskali widać wszystkie amerykańskie problemy i zwyczaje. Ale rodzina to też "taśma produkcyjna" zapewniająca armii ciągłość trwania, struktura opresyjna, instytucja niedostępna dla tych o niewłaściwej orientacji seksualnej czy obywatelstwie. Rodzina jest także odwiecznym i ukochanym tematem filmów: to, jak reżyser ustosunkowuje się do konserwowanego przez kino popularne obrazu rodziny i związków międzyludzkich sytuuje go na danej pozycji. Solondz pastwi się nad laurką, jaką idealnej rodzinie z przedmiesć wystawiają media. Jednak nie jest to sadystyczna zabawa starego cynika: w jego filmach pełno jest odniesień do aktualnych, drażniących Amerykańskie sumienie wydarzeń, niepokojących społecznych tendencji, skrywanych pod płaszczykiem poprawności politycznej poważnych zagadnień. Choćby Palindromy, które stanowią wyraźne nawiązanie do serii zamachów na kliniki aborcyjne zorganizowanych przez radykalne stowarzyszenia pro-life, a także militarne afiliacje młodzieżowych ruchow ewangelikałów. Zwracają tez uwagę na palący problem instrumetalizacji i merkantylizacji religii, sprowadzające tę do roli towaru, karty przetargowej; Opowiadanie jest natomiast oczywistym dowodem zainteresowania kwestią fasadowej poprawności politycznej i wyuczonej, nieszczerej tolerancji a także satyrą na tabloidowy wizerunek rodziny i stymulowane przez telewizję marzenia i plany nastolatków. To także satyra na moc stereotypów; W kraju który wielbi krwisty stek i futbol, by rodzice zaczęli podejrzewac syna o homoseksualizm, wystarczy by ten był wegetarianinem nielubiącym sportu...
Palindromy
Wbrew obiegowej opinii Solondz nie jest nihilistą; można zaryzykować stwierdzenie, że, choć obrał nieco ekscentryczną metodę działania, w istocie jest twórcą zaangażowanym społecznie; cynikiem, ale uważnie i z pewną dozą wrażliwości przyglądającym się światu i ludziom; jego filmy, mimo braku wyraźnego morału, są staranną diagnozą, zaniepokojonym wskazaniem na dezintegrację społeczną, próbą ratowania rozmywającej się rzeczywistości. Kontrowersyjne rozwiązania, stosowane przez reżysera, mogą tylko wzmocnić taką tezę, choć nie zawsze przysparzają mu fanów. Wielu uważa filmy Amerykanina za zbyt mroczne; Andrew Sarris, instytucja w świecie amerykańskiej krytyki filmowej, jeden z jawnych antyfanów Solondza, w recenzji Opowiadania wysunął hipotezę, że "jego reżyserskie dłonie zapewne krwawią od szyderczych dźgnięć tego, co prześmiewczo można nazwać Amerykańskim Snem"12. Z drugiej strony, gdy w Dark Horse reżyser - przynajmniej pozornie - wreszcie spuszcza z tonu, rezygnując z prezentowania "chodzących samopas" aberracji, w recenzjach, pośród rozliczych komplementów, pojawia się coś na kształt rozczarowania, a może nawet tęsknoty za kontrowersyjnymi wytworami umysłu zabójcy Amerykańskiego Snu.
zobacz także: